Sesja "chemiczna" w coachingu

Dzisiaj kilka uwag na temat tzw. "sesji chemicznej" w coachingu i mentoringu.

Pewnego razu, kiedy uczestniczyłam w superwizji grupowej coachingu u Wojtka Eichelbergera padło sformułowanie „sesja chemiczna”. Co to jest “sesja chemiczna”? Słyszy się czasami o “chemii” między ludźmi… Zdarzyło mi się, że słyszałam coachów mówiących o niepowodzeniu w procesie: “Nie było między nami chemii.”  

TU przeczytasz, dlaczego ja nie wierzę w “chemię” w relacjach profesjonalnych.

“Sesja chemiczna”

Tymczasem okazuje się, że „sesjami chemicznymi” zaczęto nazywać wszystkie nieodpłatne spotkania ze sponsorami i klientami  w ramach oferowania coachingu w organizacjach. Sama dotąd słyszałam i używałam takich określeń jak:

  • Konsultacja wstępna (spotkanie ze sponsorem)
  • Sesja zapoznawcza (sesja dwustronna z coachee lub trójstronna/czwórstronna ze sponsorem/ +HR Managerem i coachee)
  • Sesja zerowa (sesja z potencjalnym coachee)

ZA używaniem określenia “sesja chemiczna”

Podoba mi się używanie dla tych spotkań określenia “sesja”. Sugeruje to ich ustrukturyzowany charakter, to że są zarządzane i że jest na nie jakiś pomysł. Używanie słowa “sesja” oznacza też większy wpływ coacha na spotkanie. HR managerowie nie prowadza zwykle „sesji”, a coach właśnie tak… Czyli słowo “sesja” ma u mnie warunkowe zielone światło.

PRZECIW używaniu określenia “sesja chemiczna”

Za to, nie podoba mi się za to w ogóle używanie w tym kontekście przymiotnika „chemiczny”. Zdaję sobie sprawę, że jest skrót myślowy, poręczna, trochę niezbyt poważna nazwa. No, właśnie…

Dlaczego właściwie trzeba “spuszczać powietrze” z tego balonu?

Osobiście nie postrzegam takich spotkań jakoś inaczej niż samych sesji coachingowych – myślę o napięciu czy jakimś mocnym przywiązaniu do pożądanych efektów… Ale np. dr Louise Sheppard i Eve Kovacs w czasie swojej prelekcji na tegorocznej konferencji EMCC w Dublinie mówiły wprost o licznych obawach, niepewnościach, dylematach związanych często z tą fazą kontraktowania coachingu. I użyły przy tym określenia… “chemistry session”. Tak…tak… Już wiem, skąd pojawiło się u nas to niefortunne określenie… Od naszych “brothers in arms” na zachodzie..

Jako filolog z wykształcenia bardzo odczuwam wpływ słów. Niestety nazwa “sesja chemiczna”- poprzez nieuświadamiane, acz istniejące skojarzenia – ma moim zdaniem niekorzystny wpływ na owe spotkania…

1. Po pierwsze oddala od rzeczywistego sensu tych spotkań.

2. Po drugie przesuwa fokus na coś nieokreślonego, jakiś niejasny proces, który może mieć miejsce, albo i nie. Zaistnienie „chemii” zależy od jakichś bliżej nieokreślonych czynników. Moim zdaniem to wcale nie pomaga stronom. 

3. Po trzecie tworzy jakąś iluzję, odwracającą uwagę od sensu procesu ofertowania, przedstawiania się i kontraktowania coachingu. Coaching potrzebuje partnerstwa stron i to od samego początku.

Odnieśmy się do rzeczywistości.

Co się dzieje w czasie sesji wstępnych?

  1. W czasie konsultacji wstępnej dzieją się bardzo ważne rzeczy.
Pierwsze spotkanie wstępne ma charakter doradczo-sprzedażowy i naprawdę dla wszystkich jest lepiej, żeby to nie było ukrywane pod jakąś iluzoryczną „chemią”.

Coach  staje wtedy przed zadaniem sprzedaży doradczej swoich usług. Zostanie wybrany lub nie, jeśli potrafi odpowiedzieć swoją ofertą na odpowiednio zdiagnozowane przez siebie potrzeby sponsora projektu. Jest to też okazja, żeby pokazać swoją ofertę, siebie samego (samą) i wyjaśnić, co można osiągnąć na drodze coachingu, a co nigdy się nie wydarzy; jaką rolę ma coach, jakie są warunki sukcesu procesu. Jest to już początek fazy kontraktowania, bo w tym momencie coach zaczyna pracować nad ustaleniem zasad współpracy ze sponsorem. Gruntownie omawiany jest sens tego konkretnego coachingu i jego ogólny cel.

    2. Trójstronna sesja wstępna (lub jej odpowiednik) jest potrzebny, żeby dalej wyklarować cel coachingu oraz nawiązać zręby relacji. Zdarza się, że po klarownym określeniu sensu coachingu w czasie konsultacji wstępnej, na samego coachee (czyli ostatecznego klienta) może zostać zdelegowane wypracowanie celu SMART i jego mierników. Sponsor może zadowolić się nadaniem kierunku, sensu i ram pracy rozwojowej. Swoją drogą jest to bardzo korzystny układ, wspierający autonomię klienta i dobrze rokujący dla procesu coachingowego.

Warto tez wspomnieć, że coachowie sami niepotrzebnie czasami brną w walkę o dookreślenie – najczęściej ilościowe – mierników osiągnięcia celu. Jakie niesie to niebezpieczeństwo? Przecież mierniki sukcesu są ważne! Są ważne, tak… Ale nie najważniejsze.

Czynnikiem sprawczym w coachingu jest relacja zaufania oraz pozwolenie i zachęta na pojawienie się nowego.

Tymczasem coaching z np. 5 wskaźnikami liczbowymi sukcesu – szczególnie, gdy część z nich w ogóle nie jest bezpośrednio zależna od coachee